
Trzysta sześćdziesiąt pięć dni namawiałem Anię na to, żeby pozwoliła sobie zrobić kilka zdjeć.
No i dziś się udało – w towarzystwie siąpiącego deszczu i wiatru wciskającego się w każdą szczelinę okrycia wierzchniego – powędrowaliśmy ulicami zakorkowanej Gdyni w poszukiwaniu „miejskiej intymności”, o ile rzeczywiście taka istnieje. Efekty poniżej 🙂
Czekam na piątek.
Połączenie poezji, dredów, fioletu i makaronu oraz wymieszanie tego wszystkiego w kadrze uśmiecha mnie szeroko!
Nice blog, keep it going!
Rudzielec. Fajnie niebanalnie.
Nie lubię Cię już, łajzowaty Ty… z prostej przyczyny – mnie nie musisz namawiać 365 dni, to ja się Ciebie doprosić, by zaprosić nie mogę 😛
O sobie wypraszam w bardzo uprzejmy sposób – ja się wprosiłem nie zaproszony na weekend przyszły, ale że jednak nie mogę to już jest insza bajka i zapraszany nie byłem !
Wszak zadzwoniłem i kazałem sobie łóżko szykować, bo przyjeżdżam ! 😛 😀
I nawet nie miałaś okazji odmówić, bo się szybko rozłączyłem 😀 😉
A w łeb chcesz? To ja mam Ci co tydzień zaproszenie gołębiem pocztowym wysyłać? Powiedziałam raz, a zaproszenie jest dożywotnie, (P)łotrze 😀
No wiesz … Ja nie chciałem Ci nic sugerować, ale skoro już sama wpadłaś na tego gołębia to niech będzie.
Od poniedziałku do piątku w godzinach późno popołudniowych mam otwarte okno – gdybyś coś wysyłała 😀
Zimą to może jakiś pies pocztowy? Albo jeż? 😀
I Ty uważaj z tą dożywotnością – bo jeszcze się wprowadzę, wyprowadzając Cię z Twojego własnego pokoju, na balkon 😀