Zatrzymaj się.
Wsadź sobie rękę w porwaną kieszeń i znajdź tam tą nadzieję o której tak pieprzysz.
Widzę Ciebie, wśród pozytywnie brzmiących wykrzykniów, chaotyczności towarzyszącej już od urodzenia, budzeniu się kilkakrotnym w nocy – o trzeciej w nocy obciągasz, oblizujesz wargi, przygryzasz palce, brzeg poduszki, łóżka, serca.
Na imię. Jak kiedyś.
Bywanie elitowe, masz krawat i szepczesz niezrozumiałem słowa w równie niezrozumiałym języku, ptaki we włosach, skrzydła, dzioby – układam się w obrazy znanych malarzy, bogowie się śmieją z nas – markotnie, drążymy czerń, na twarz świt – promienie w zagłębiniach skóry, obojczyki pełne pocałunków – poukładaj się w kąty bytu.
/Chaotycznie poznawanie, nocne mruczenie, parapet pełny wiatru, nieszczelne okno. Boli Cie linia pleców odpowiedzialna za dźwiganie Świata. Nie krzycz, kurwa mać.