No właśnie gdzie?
Trójmiejska Grupa Eksploracyjna poszalała w tegoroczną, minioną już, majówkę.
Część odpoczywała po mazursku, wyeksplorowawszy przy okazji opuszczony tartak. Inni zostali na pomorzu i eksplorowali tuż za miedzą.
Nasza czwórka zapakowała się do zielonego Jeepa grupowego kolegi i ruszyła podbijać silesię, gdzie mieszkałem lat trzynaście.
Więc jesteśmy w Krainie Absolutnie Szczęśliwego Dzieciństwa.
Gdzie zimą, wracając po lekcjach, specjalnie brodziłem po kolana w śniegu, bo wtedy Szanowna Mama Prywatnie-Osobista robiła taką zajebistą, malinową herbatę na rozgrzanie. Gdzie w naiwności poznawania rzeczy zakazanych (czyt. zapałkiiiii) i chęci zrobienia pierwszego w życiu ogniska, spaliłem drzewo w pobliskim parku i też prawie pół rzeczonego parku. Gdzie z blond pyskatą koleżanką (pozdrawiam :*) spotykałem się nad magicznym źródełkiem i pisaliśmy swoje pierwsze „książki”, które oczywiście musiały być opatrzone ilustracjami własnej roboty ;) Gdzie długie, szkolne przerwy zaczynało się pędem do przyszkolnego placu zabaw, żeby zjechać parę razu z pseudowyciągu z oponą imitującą siedzenie. Gdzie w niezrozumieniu pojęcia „kot zawsze spada na cztery łapy” wyrzucałem te biedne zwierzątka z okna pięciopiętrowej kamienicy, żeby sprawdzić (żadne zwierzęcie nie ucierpiało ;))
Eh … tego tyle jest i tak bardzo ryj mi się uśmiecha na samo wspomnienie…
No więc Zabrze, dzielnica Mikulczyce, województwo śląskie, kraina dzieciństwa – najpiękniejszego okresu w moim życiu, tak myślę :)
Nie muszę chyba mówić, jak bardzo cały środek mój piszczał na widok tych miejsc? ;)
Hałdy mikulczyckie pamiętam jako porośnięte trawą i inną faunoflorową warstwą. Na grzyby tam się kiedyś chodziło. I nawet, jakby dobrze spojrzeniem zarzucić, to w oddali majaczyły sylwetki bliżej nieokreślonych gór. W chwili obecnej hałdę likwidują/rozbierają. Pozostał tylko zapach siarki (?) – zdecydowanie nieodłączony element mojego dzieciństwa – więc stałem tak sobie i chłonąłem całym sobą ten zapach, ba, mógłbym nawet do słoika pozbierać trochę i ćpuńsko wąchać po kątach ;) ale w oddali dało się dojrzeć, czarno ubranego, Pana Pilnującego z towarzyszką usadowioną na plastikowym krześle, która, najwyraźniej po uświadomieniu sobie, że przecież możemy być z jakiś gazety (wyczytałem, że jest jakaś afera pomiędzy firmą likwidującą, a mieszkańcami) skrzętnie skrywała twarz za dłonią (jakbym rzeczywiście szerokim kątem był w stanie sfotografować jej facjatę ;P). Zapewne pilnowali maszyn burzącolikwidujących, bo hałdy raczej nikt nie ukradnie ;)
To był dzień pierwszy.
Po sześciu godzinach podróży i moim sentymentalnym szlajańsku po starej dzielnicy padaliśmy na twarzoczaszki sposobem wręcz nieprzyzwoitym – trzeba było wracać do naszego katowickiego hostelu. Swoją drogą trochę współczuję swoim współpodróżnikom – bo prawie spazmów dostawałem na widok znajomych przestrzeni i oni biedni musieli słuchać trajkotania pt. „A tutaj to, tutaj tamto, tu robiłem to, blablaba” ;)
Jeszcze się trafił szybki, nocny spacer fotograficzny po Katowicach …
W drugim dniu majówki przyszedł wreszcie czas na obowiązki ;)
Pod katowicką kopalnią węgla kamiennego „Kleofas” docieramy bardzo modnie spóźnieni. Ktoś zaszalał na stronie o opuszczonych miejscach pisząc, że miejsce nadal aktywne – tak naprawdę to już praktycznie nie istnieje. Został szkielet szybu, jakiegoś łącznika między budynkami, budynek biurowy i tony gruzu wokół. I dziadkowie pilnujący, których szumnie ktoś, gdzieś nazwał specjalistycznie uzbrojoną formacją ochronną – ten z wąsem, uzbrojony w specjalistycznego owczarka niemieckiego ;), najodważniejszy chyba, na nasze głośne „dzień dobry” wymamrotał dwa razy „opuścić teren, opuścić teren…”. No więc opuszczamy niespiesznie, spacerkiem uskuteczniając nasze nieporozumienie w oczach, że „jakim cudem my tu trafiliśmy?” i, że „którędy to się wychodziło?”, żeby pod czujnym okiem Najgrubszego Pilnującego (który okiem patrzył z daleka) złapać jeszcze parę kadrów.
Nie da się ukryć, że pogoda dopisała niesamowicie.
Jak i rozmachoprzepych (kocham te swoje dziwactwa „nowomowowe”) miejsc, które jeszcze odwiedziliśmy, a o których następnym razem.
I na koniec jeszcze piotrograficzny Piotrowski, ustrzelony przez kornatkowiczankę
Piękne :))
najlepiej! 5na
Omnomomomomoom :)