Seria miała być dzisiaj z pompą kontynuowana.
Po niedzielnym szyciu wszelkości arlekinowych z przeogromną kryzą w kolorze krzyczącej bieli na czele, poniedziałkowy ranek spędzamy w łazienkach przyklejeni do luster. Nakładamy najpierw jakiśtam jasny podkład, białą farbę, czerwone usty i inne takie upodabniające nas ciut do pantomimowych postaci. Anna stylizowana na lalkę, z czerwonymi kołami na polikach i stojącymi warkoczami. Ja w bialej powłóczystej szacie, w czarnych rajstopach pod którymi mieszczę kalesony, dwie pary getrów i trzy pary skarpetek. Rozradowani wsiadamy tak do samochodu, żeby dojechać w pewne miejsce gdzie miały odbyć się zdjęcia. No i jedziemy, jedziemy, jeeedziemy i nagle na kilka metrów przed docelowym miejscem samochód nazbyt mocno zaprzyjaźnił się z zaspą śnieżną i postanowił sobie stanąć.
Próbując wypchnąć samochód zapominam, że rura wydechowa znajduje się tuż przy moim cudownie białym stroju i po chwili robię się czarny, rozmazuje mi się makijaż, rękawy brudzę czymś tajemniczo brązowy. Zza rogu jakiegoś mieszkalnego budynku wystaje przez chwilę jakaś głowa. Obok idzie kobieta z zakupami. Pada śnieg. I ja tak sobie stoję bezradnie z kawałkiem kraciastej rajstopy na głowie. Po jakimś czasie dochodzimy do wniosku, że trzeba poprosić właściciela owej wystającej przez chwilę głowy o pomoc. Więc Anna, dochodząc do wniosku, że na dobrą sprawę wygląda bardziej jak kurwa, niż arlekinowa lalka – wmawia wiejskiemu chłopu, że my na bal przebierańców dla dzieciaków czy coś tam i wiejski chłop na ciągnik wsiada i nas wcyiąga na hol. Tak w telegraficznym skrócie niech to będzie :)