Mam lęk wysokości – wszyscy to wiedzą. W nieskrajnych przypadkach objawia się on perliście spoconym czołem, rozbieganym wzrokiem i pochodnymi, które układając się gdzieś w okolicach prawego ramienia nie dają normalnie w danej chwili funkcjonować. W skrajnych przypadkach wszystko ma miejsce to co powyżej plus dodatkowo drę się, że wszyscy zginiemy… czasami zdarzy się, że jestem na tyle taktowny, żeby wydzierać się milcząco i wewnątrz siebie- rzucam wtedy tylko takie spojrzenia pełne nienawiści do wszystkiego co jest w zasięgu wzroku i w jakikolwiek sposób próbuje popsuć strefę mojego komfortu – i to wcale nie musi być człowiek.
Na szczyt Dalsnibba wjeżdżamy samochodem – jak tylko nieśmiało spojrzę w szybę to widzę, że nic nie widzę… to znaczy droga jest tak powykręcana i powciskania w zbocze, że momentami mam wrażenie, iż zaraz na zakręcie spadniemy te czterysta pięćdziesiąt dwa kilometry w dół i łamiąc kończyny zginiemy dosyć szybko, być może nawet bezboleśnie. Zatem rzucam swoje nienawistne spojrzenia wszystkim przepaściom, które objawiając się moim oczom przyspieszają bicie serca, rodzą drżenie rąk i sprawiają, że wciskam wszystkie niewidzialne pedały odpowiedzialne za hamowanie ;)
Na samej górze wieje złem – mój kąt oka obserwuje człowieka, który z racji tego zła straszliwego pod postacią wszystkich rodzajów wiatrów występujących na 1495 metrze nad poziomem morza, nie jest w stanie założyć na siebie kurtki. Ani czapki. Za to przepiękny i fotogeniczny widok na dolinę rekompensuje to zło okrutne.
próba