Pod wszelkimi wpływamy swojej urlopowej spontaniczności zapakowałem osobistą rodzicielkę, posiadającą dwa dni wolnego od pracy, do samochodu i wybraliśmy się w rejony warmińsko-mazurskie poodwiedzać rodzinę. Zatrzymaliśmy się u brata ciotecznego, syna chrzestnego owej osobistej rodzicielki, gdzie jego jak na razie jedyna córeczka wytrwale uskuteczniała swoją mimikę twarzy przed obiektywem – czego efekty można zobaczyć powyżej, niesamowite ma te oczyska! Osobista rodzicielka odwiedziła przy okazji przyjaciółkę ze szkolnej ławki, z którą nie widziały się przeszło dwadzieścia lat, więc można sobie wyobrazić, że wspomnieniowym ochom i achom nie było końca. Po za tym w przypływie ogromnej ilości wspomnień na widok miejscowości, w której kiedyś bardzo długo mieszkała zapragnęła kupić tam dom – „coby na starość mieć gdzie kości przytulić”. Żeby było śmieszniej, dom rodzinny, w którym się wychowała, rodziła dzieci i który jakimś cudem jeszcze stoi :) Czekając (bo rodzicielka musiała sobie przypomnieć wszystko, pooglądać i dotknąć każdego drzewa w „jej” parku) napadła mnie grupa szczerbatych chłopaczków, krzycząc żebym robił zdjęcia – a mi dwa razy nie trzeba powtarzać.
I kociak się trafił, ale to już inna historia – którą z racji pękających folderów ze zdjęciami z poprzedniego wyjazdu, będzie trzeba ominąć.