Ubieram się w słońce, w habrowe kwiaty jutra i słodki deszcz z wczoraj.
Myśli mi się już, intensywnie i bardzo – czas, w którym siedząc w domu tworzysz rzeczy malutkowielkie na pohybel ciszy, dobra i zła zmieszanego w jeden kolor, łudząco podobny do śmiechu. Powietrze. Co już nie lepiąc się do skóry, jest chłodne, bo chłodem kładzie się na zółtawych słowach, wyciśniętych w chaos. Układam się, powoli i sukcesywnie.