„Jesteśmy piękną katastrofą.”

Czytam z Ciebie. Po cichu, tak żebyś nie wiedziała.

Wieczorem otwieram mosiężne drzwi, nonszalancko wydmuchując papierosowy dym z ust mam wrażenie, że Katarzynę jeszcze kiedyś spotkam. Że opowie mi potem o tym chłopaku co z Nim w łóżku przez pomyłkę wylądowała, że razem w mieszkaniu Sylwii wypijemy pierwsze wspólne kawy, herbaty i inne.
(Wszystko jest takie ciasne, brudne, niekolorowe…)
To był ten jeden raz, raz który powinienem teraz wyrzucić z głowy, bo zaczyna się od „a gdyby…”.
Któregoś dnia parę miesięcy później poznaję Katarzynę, w jednym łóżku oglądamy film o miłości szeroko pojętej w stan błogiej, ludzkiej głupoty. Na fotelu obok siedzi Kobieta w wieczornym makijażu, z dwoma kotami i uśmiechem. Sylwia wtedy zrozumiała najmniej, ale dzięki Niej okazało się, że Ty też. I, że pochłonięci przez ten kurewsko odległy mi świat, jesteście rodzeństwem. Dziwny jest ten świat, myślę wtedy. I taki cholernie mały.
I teraz wtapiam się w Twoje strony o niczym próbując wyłowić cokolwiek, co by mi pomogło zapomnieć o tym wszystkim. Jakie to bezsensu, czytać co jakiś czas to samo – przecież nawet już nie piszesz.
Brudne szklanki, podłoga, czerwone zasłony, obrazy Dali, poranna cisza układająca się na rogu łóżka niczym te dwa koty Kobiety. Może gdybym nie wydmuchiwał tego dymu? Albo zszedł schodami w dół, usiadł na tych wypolerowanych foteliskach i przestał spijać trunki z amfetaminą w środku? Ubierał mniej niebieskie koszulki, miał mniej zielone oczy, czy coś tam? Dasz radę? Tyle chciałbym napisać …

Od kilku dni rejestruje ludzi, staram się zapamiętywać ich twarze, obcość i chłód.
W szarej rzeczywistości tkwimy. Wlokąc się bez celu, bez wyrazu, bez nadzieji, bez niczego.
Śniło mi się, że popełniłaś samobójstwo.
Niszczę się.

„Ożywają w nocy. Wtedy też lepiej widzą, w dzień noszą ciemne okulary w brzydkich, złotych oprawkach z targu…”