(Mam dosyć ciągłości tych przypadków tkwiących w człowieku. Wolałbym być czasownikiem i działać konstruktywniej niż dotychczas. Nie potrafię zebrać się w sobie, nie mam motywacji – wszak dni wydają się być takie same, identyczne.)
Co się dzieje, kiedy wypalasz się mentalnie? Kiedy czas wydaje Ci się osowiały, kiedy Dni przytłumione w sposób namacalny w żaden sposób nie potrafią rozjaśnić tej deliaktnej poświaty beznadzieji, w której tkwisz czas jakiś? Kiedy codzienne dzielenie wspólnego uśmiechu, ciszy i chleba przestaje być satysfakcjonujące? Szukam sposobu na tą szeroko pojętą dziwność, lekarstwa szukam.
Myślę, że mógłbym być szaleńcem tnącym własne powietrze, wyimaginowanym WszeArtystą, który przy okazji poniedziałkowo popłudniowej herbaty, rozsiadłby się w śmietanowych kryzach wokół szyi i zagapiał niemo na drzewa, ich szum i zieleń. I niebo. I te świezo co urodzone koty z kropalmi mleka na wąsach.
Myślę, że słyszałbym głosy, szeptem rozpięte w Twoje usta, widziałbym blade twarze pokryte piegami i widziałbym to wszystko czego na codzień zwykły człowiek mógłby się wstydzić.
Duży będę od jutra, dziś jeszcze zasnę z marzeniami pod kwiatową kołdrą. Mów do mnie tak …
(…) „Tato… Wojtek powiedział, że to nie moja wina”. Las rąk z białym paznokciami pieścił moje włosy. Pachniało karmelem. „Tato, to przez Piotra… on też kochał księżniczkę. Tak, wiem… Była chora…”. Przyjemna fala gorąca wylała się z potłuczonych butelek. I tyle bladych dzieci. Tyle spojrzeń przytulonych do mojego pępka. Pachniało karmelem… „Ty byłeś? Prawda? Istaniałeś? „Światło w każdym ziarenku bladoczerwonego piasku. Pocałunek. Milczenie. Pożądanie… „To tutaj? Jest tu Ania? a jej córeczka?”. Serce w świecie. Drzwi życia zamykały się skrzypiąc. Piękny. Piękny ja. „To ja? Tato? To ja?”. Płacz w zapach błękitnej poświaty. Jak pachnie cisza? Gdy ktoś umiera? Truskawki… strach układany zimnym wiatrem.
„Tato!!! Ja śnię, prawda? Piotrek wróci? Wiem, że wróci. Wiem! To tylko sen…”
Poczułem szarpnięcie w okolicach serca.
Poczułem, że bije.
W głowie dudniło takie nieznosne pik… pik… pik…
Rozmazane szepty w tle białych ścian i ten jeden nasycony jakąś nieopisaną ulgą…
– Będzie żył… –