Po wdrapaniu się po sześciu tysiącach dziewięćset dwudziestu trzech tysiącach miliardach schodów docieramy na plac zamkowy.
… z widokiem, jeśli się nie mylę, na dachy Małej Strany.
Krótka przerwa na papierosa. Wciśnięci w jakiś kąt puszczamy dym nosem i w milczeniu podziwiamy to, co wydarzyło się na zdjęciu poniżej. Podziwiamy nie rozumiejąc, oczywiście ;)
Absolutnie fenomenalna Katedra Świętych Wita, Wacława i Wojciecha!!!
Oczywiście, żeby wejść dużo bardziej w katedrę trzeba zapłacić – a jakże! I to taki łączony bilet trzeba kupić (bo na samo zwiedzanie katedry się nie da, gdyż pewnie wyszłoby za tanio), ale z racji ogólnej ignorancji na wszelkie rzeźby świętych i mniej świętych władających kiedyś Czechami znajdujących się w głębi katedry – nie płacimy i podziwiamy darmowo kręcąc się w obszernym fragmencie katedry, gdzie idealnie można było sfotografować interesujące części wyżej wymienionej.
No i most. Słynny most Karola…
Sypiący się, brudny i… nie powiem… piękny w swojej specyficznej brzydocie.
Nie muszę chyba nikomu wspominać, jak bardzo krew zalewała mój i tak już zmęczony organizm na widok tych wszystkich ludzi pełzających tu i ówdzie… a w szczególności przed obiektywem i w najmniej odpowiednim momencie? Że już nawet nie będę wspominał jak bardzo serce moje skradły jebane nieestetyczne straganiki z pamiątkami osadzone dosłownie przy najbardziej fotogenicznych fragmentach mostu…
Ale to NIC…
Miałem pełne prawo cichutko używać najpiękniejszych słów polskich pod nosem i ukradkiem w stronę tłumu – wszak już pół dnia nogi niosły po uliczkach Pragi, wolnym krokiem doskwierał też głód a i zapas wepchniętej rano kofeiny na Hlavní Nádraží ubożał z każdą chwilą…
Więc zacisnąwszy ząbki (ależ ja jestem hipokrytą, będąc jednym z turystów, narzekam własnie na nich!) drepcę sobie z aparatem tuż przy twarzy przekonany, że absolutnie nic mi już nie będzie psuło nadwątlonego humoru i wtedy pojawia się ON!
Człowiek w NIEBIESKIM BALERONIE SPLENDORU (nie rozumiejących odsyłam: tu).
Już tylko pozostaje mi parsknięcie… ;)
Dosyć intensywnie macam Jasia Nepomucena… Macam trzy razy na wszelki wypadek, żeby życzenie się spełniło.
I resztę też macam, bo macają wszyscy ;)
I kiedy dzień chyli się ku końcowi, siedząc nad kuflami z czeskim piwem dochodzimy do jednego wniosku: w Pradze wszędzie trzeba dojść pod górę, po schodach i na około, I to na raz ;)