Rozjeb’unda

Kobiety-koty w pełnym makijażu mruczą nad ranem piosenki o niczym. Rysuję ten dzień.

Z Szarości dnia tego. Nie zrozumiecie.
Monitorowani z góry staczamy nierówną walkę o okruchy życia niedbale rozrzucone w śnieg.
Palce powleczone cienką skórą drżą, usta zaciskają się w czerwoną kreskę jutra i oddech jest, cichy. Ciepłe herbaty wypijam, ciepłe i posłodzone plastikowymi łyżeczkami i nagle potem Ty mówisz, że są tacy co wszystko przyjmują bez walki takiej właśnie, trzęsąc się z radości, że niby im się udało choć tak naprawdę pogubieni są bardziej niż Ci Wszysycy ładnie poukładani pod krawatem pierdolniętej karierki. (Wielkie uśmiechy, oklaski, fortepian)
Masturbacje, konkubinaty i romanse zawodowe wplecione w chłam koloru niebieskiego, od nadmiaru wiatru boli mnie głowa, krzywo uczesana czas jakiś. Tak naprawdę to ja siedząc na tym drewnianym krześle, suszę włosy w słońcu i tak naprawdę to ja kurwię się mentalnie za garść Tego Wszystkiego, sprzedaję się niczym kurwa, dziwka, prostytutka o pięknym oczach zielonych z długimi rzęsami i teczką pełną nicości.

Anja Plaschg płynie w żyłach, wspominam papierową torbę na głowie i napawam się wewnętrznością kolorowo ubraną w te wszystkie dni, kiedy cieszyłem się na głupi uśmiech.